Musicie zdawać sobie sprawę, że jesteście jedynymi, którym mogę ufać odnośnie włosów. Przepraszam też, za dość długą nieobecność - kryzysy w życiu prywatnym.
A w związku z pierwszym akapitem, chciałabym Was prosić o radę, podniesienie na duchu lub cokolwiek, co pomoże mi pozbyć się okropnego uczucia niemocy..
Pamiętacie te drastyczne zdjęcia:
Byłam dzisiaj u wielu fryzjerów (tak się składa, że około 8 mam przy drodze, na której mieszkam) i w ostatnim, do którego się udałam wreszcie powiedziano mi prawdę - TEGO NIE DA SIĘ NAPRAWIĆ. Tzn jedyną opcją, jest co miesięczne poprawianie farby na długości, czego już nie chcę robić, a po drugie nie mam na to pieniędzy. Miły Pan powiedział wprost, że tylko tak można to załatwić, jednak wiadomo, że kolor będzie się różnił..
Wniosek z tego taki, że nie udało mi się tego naprawić naturalnymi sposobami, a w dodatku tymi nienaturalnymi nie wyjdzie również. Jestem w kropeczce. Uwierzcie mi, nie mogę na to patrzeć. Po prostu nie mogę na siebie spojrzeć w lustrze.
Stąd pytanie do Was. Co sądzicie o tym, abym ponownie ścięła włosy, tym razem jednak trochę więcej niż te 10 cm w listopadzie zeszłego roku. Pozbyć się większości farbowania, większości tych pieprzonych, bo inaczej się już ująć nie da "pasemek" od siedmiu boleści? Co sądzicie? Jakiś inny magiczny sposób na pozbycie się tego?
Pozdrawiam Was, zdruzgotana Ja.